Zanim temat Pana Bolesława osiągnie wyżyny popularności takie, jakie miała jakiś czas temu matka Madzi, zacytuję legendę opozycji (swoją drogą tak wielka liczba legend wśród opozycjonistów tłumaczyć może fakt, że z ich działalności wyszło to, co wyszło – bardziej legenda niż rzeczywista zmiana), p. Frasyniuka: „Wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy. Dlatego robienie wielkiej sensacji ze sprawy „Bolka” bez znajomości kontekstu czasów, w których miał dać się złamać, to zwykłe skurwysyństwo.”
Uczepię się tego psychologizowania (z dobitnym wyrazem w tle) jako że, jak uważam, fakty mówią same za siebie, ostatnio wtórują im też inni, niewiele więc tu po mnie. Ale psychologia to sprawa bardziej złożona i wysublimowana. Być może o nas samych rzeczywiście wiele nam mówią nasze doświadczenia, ale o innych – ich czyny. I to, co po nich pozostało, także na papierze. Można dywagować nad konfliktem wewnętrznym, nad dobrem rodziny (p. Frasyniuk wspomina historie, w których bezpieka, aby złamać jakąś legendę opozycji, groziła gwałtem żony i dzieci) – bo to rzeczywiście sprawy straszne. Ale po pierwsze, chyba nie tego się ludzie czepiają, a późniejszego kłamstwa, które, jak już wiemy, służyło – a jakże – budowie i utrzymaniu legendy opozycji. Po drugie, byli tacy, którzy i w takich przerażających sytuacjach się nie łamali, a zatem właśnie – pełna zgoda – wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy (i jak na te nasze doświadczenia reagowaliśmy).
Pan Frasyniuk wspomina także o „kompleksie nieobecności”, który wielu trawi i stąd tym chętniej na Wałęsę napadają. Kto i gdzie był obecny, to pewno wyjdzie jeszcze z innych teczek, w końcu IPN swojej pracy nie zakończył, warto jednak powiedzieć, że ci, co rzeczywiście obecni byli tam, gdzie powinni i dawali piękne świadectwo prawości i odwagi, jakoś szybko przez legendy opozycji zostali usunięci w cień. Na piedestale zaś postawiono różne osoby, których, łagodnie mówiąc, miejsce jest gdzie indziej. Nie chciałabym przy tej okazji rozwijać historii jednej pani, która z różnych powodów (wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy) zdecydowała się nie przystąpić do strajku, ale wszystko skończyło się dla niej happy endem, który w obecnych czasach zyskał nawet materialny wymiar w postaci wysokiego uposażenia emerytalnego.
Nie należę do tych, którzy – jak pięknie odnosi się, tym razem do Biblii p. Frasyniuk – chcieliby w Lecha vel Bolesława rzucić kamieniem. Chciałabym jednak, lecz niestety coraz mniejsza na to nadzieja, bo czas płynie, a nikt wieczny nie jest, aby ci, w których on wielokrotnie kamieniami rzucał, mieli głos. I opowiedzieli to, czego oni doświadczyli. I co z tym zrobili.
Wiemy o sobie tyle, ile doświadczyliśmy. A inni wiedzą to, co mają wiedzieć.