Tzw. kryzys imigracyjny rozpatrywany jest w kontekście (niestety już nie tzw.) zapaści demograficznej, nie tylko w Niemczech, ale w ogóle w Europie. Rozumiem argumenty ekonomiczne formułowane przede wszystkim z punktu widzenia rynku pracy. Nie wiem tylko czemu zupełnie przesłaniają one wszelkie argumenty kulturowe, etniczne, narodowościowe. I nie chodzi tu przecież o to, że Europa koniecznie musi się składać z państw jednolitych narodowościowo, czyli „Polska dla Polaków” etc. Przecież jak świat światem zjawisko migracji i uchodźstwa istniało. Chciałoby się powiedzieć, że to kwestia skali – kiedy migracja przeradza się w wędrówkę ludów robi się niebezpiecznie (dla ludów, którym przypada rola nie wędrowców a gospodarzy). Ale przecież to nie jest źródło problemu. Kluczowe jest to, kiedy owa wędrówka ludów następuje. Kiedy? Gdy jest to możliwe, czyli po prostu, gdy gospodarzom ich własna kultura czy raczej cywilizacja się znudzi. Nie wiem, co wyobrażają sobie Europejczycy. Że przybywający tu Arabowie będą na nich tyrać? Na te ich wille, fury i – wciąż ważną – ciepłą wodę w kranie? Jak to powiedzieć, aby nie zabrzmieć rasistowsko (na marginesie różne rzucane w moją stronę oskarżenia o ksenofobię bardzo mnie irytują: ciekawią mnie inne kultury, niektóre z nich znam, szanuję ludzi jako takich, tylko nie uważam, aby zwalniało mnie to z myślenia) – bliskowschodnia kultura pracy jest trochę inna niż nasza. Po prostu. W kategoriach ekonomicznych można nazwać to mniejszą efektywnością. Więc już choćby tutaj mamy zong. A i to nie kwestia podstawowa. Proponuję usiąść wygodnie w fotelu wziąć popcorn, chipsy i piwo i obejrzeć pierwszy z brzegu filmik z walk w Syrii. I do tego dla rozrywki liczyć, ile razy w ciągu minuty padnie „Allah akbar!”. A potem zadać sobie pytanie o integrację imigrantów. My tak na serio o tym mówimy? OK, w Syrii mamy wojowników, a do nas przyjeżdżają ludzie uciekający przed takimi wojnami. Więc integracja jest możliwa. Wszystko jest możliwe, jeśli się chce. A tak się składa, że muzułmanie nie chcą integrować się z chrześcijanami, a już zupełnie nie biorą pod uwagę asymilacji z zepsutym i pustym, bo ateistycznym społeczeństwem zachodu. I już tak bardziej ogólnie: rzetelnej debaty na temat obecnej sytuacji nie ma w ogóle dlatego, że a priori „elity” przyjęły założenie, że społeczeństwo multikulti jest „wyższe”, „lepsze”, po prostu na wyższym stopniu rozwoju, niż państwa narodowe. Oczywiście za takim założeniem stoi m.in. strach przed „demonem nacjonalizmu”. Tymczasem ze słownika języka polskiego można się dowiedzieć, że nacjonalizm to żaden demon, takim jest rzeczywiście szowinizm. Tylko że jak do tej pory silne państwa narodowe otwarte na inne kultury istniały, zaś społeczeństwo multikulti nie funkcjonuje NIGDZIE. I naprawdę wiadomo dlaczego. Nie ma czegoś takiego jak „neutralność światopoglądowa”, a przecież na niej zasadza się idea multikulturalizmu. Zgodnie z tą ideą żadna cywilizacja nie jest lepsza od drugiej, wszystkie pokojowo się mieszają. No to teraz przyznajmy, że myśląc w ten sposób, milcząco zakładamy, że modlący się 5 razy dziennie muzułmanie, przed każdą najmniejszą czynnością odwołujący się do woli niebios (inshallah), za bożka przyjmą ciepłą wodę w kranie. A z drugiej strony rasistowsko i z pogardą wielu odnosi się do nich jako do „brudasów”. Po co zatem brudasom ciepła woda…? Kiedyś logiki uczono w szkołach, ale to było kiedyś.
Refugees welcome…Inshallah!
Komentarze