Niby jest wiele tematów zasługujących na uwagę z Trybunałem Konstytucyjnym na czele, rzecz jasna. Mnie jakoś to zagadnienie nie interesuje, gdyż po prostu uważam, że obecna tzw. konstytucja nie jest niczym, co zasługiwałoby na cokolwiek, nie mówiąc już o trybunale. Zresztą co by mówić – i o trybunale, i konstytucji. Zasługują one co najwyżej na zmianę, choć i dobra zmiana obecnie jest przereklamowana, więc wydaje się, że najbezpieczniej nie robić nic, przystanąć na chwilę, rozejrzeć się dookoła. A rozejrzeć się warto, bo wiele niestworzonych rzeczy można w takiej chwili refleksji zaobserwować.
Mnie zdziwił na przykład rządowy program gremialnego odchudzania. Tym razem nie chodzi o nasze portfele (choć z tym to nigdy pewności mieć nie można i lepiej za portfel się trzymać zawsze, gdy władza wpada na jakikolwiek pomysł, a już szczególnie – innowacyjny), a o asystentów dla grubasów. Zagadnienie ujęto co prawda w bardziej cywilizowany sposób, używając wielu okrągłych słów i wyrażeń, jak „zdrowe żywienie”, „atrakcyjne zajęcia sportowe”, czy – wciąż chyba jednak innowacyjne – „siłownie na świeżym powietrzu”. Na celowniku martwiącej się o zdrowie i linię Polaków władzy znalazły się – zresztą nie po raz pierwszy – dzieci, jako wdzięczny materiał do działań „prewencyjnych”, które, gdy w porę podjęte, sprawią, iż wyrosną nam same Claudie Shiffer czy Brady Pitty, nie będzie zaś już więcej Tomaszów Manów.
Jak szczytna to idea, świadczą jej założenia: „asystent dla rodzin z otyłością, grupy wsparcia, porady żywieniowe dla rodziców dzieci do 5. roku życia i etykiety na produktach ostrzegające przed niezdrową żywnością.” I wszystko oczywiście bezpłatnie. ZA DARMO. W tę orkę na ugorze ubrano też pracodawców, których zadaniem, już niedługo, będzie motywowanie swoich pracowników do zdrowego żywienia i aktywności fizycznej. Upomnieć wypada się w takiej sytuacji o osoby bezrobotne – być może założono, że skoro nie zarabiają, to na jedzenie i tak ich nie stać, więc problem rozwiąże się sam. W każdym razie na pewno warto rozważyć casus prezesa – „grubej ryby”, grubej – nie tylko jeśli chodzi o liczbę zer na koncie. Być może w takim przypadku to pracownicy powinni zmotywować swojego szefa do zrzucenia wagi, zawiązując np. w firmie związki zawodowe, które na pewno energii (a zatem i kalorii) niejednego dyrektora pozbawiają. Z tych pobieżnych uwag wynika wszakże bez wątpienia, iż ustawa wymaga jeszcze drobnych poprawek.
Przed naniesieniem jakichkolwiek proponuję decydentom spacer np. po warszawskich Szmulkach czy tzw. Nowej Pradze. Tu też, wbrew pozorom, znajdą osoby otyłe – nie ze względu na obżarstwo, a raczej na – jakby to ładnie nazwać – „niezrównoważoną dietę”. Konia z rzędem temu, który bez obaw, z podniesioną głową wystąpi do tych ludzi z rządowym programem odchudzania. Oczywiście nikt tego nie zrobi, wiem, plan powstaje w zaciszach gabinetów, czy zostanie zrealizowany czy nie – mniejsza o to – ważne, że zostanie sfinansowany. W takim razie zachęcam do zatrzymania się raz jeszcze. Tym razem na przystanku Warszawa Wileńska. Dzień jak co dzień. Nic szczególnego. Obrazek załączam. A w tle śpiew grajka (który zapewne zarobionych w ten sposób pieniędzy nie przeje, być może zatem rządowy program działa, zanim rozpoczęto jego realizację):
Hej dziewczyno, spójrz na misia,
On przypomni przypomni chłopca ci
Nieszczęśliwego białego misia,
Który w oczach ma tylko szare łzy.
Teraz to już tylko czekać na świetlaną przyszłość. Gdy będziemy zdrowi, piękni i bogaci. I to wszystko za darmo.