Gdy pod koniec lat 60. XX wieku w Stanach, Niemczech, czy Francji, oszalałe, długowłose studenctwo, które utrzymywało bezpośrednie transmisje z kosmiczną świadomością, ganiało po ulicach miast krzycząc Hồ Chí Minh, w Polsce hippisi byli zdelegalizowani i bici milicyjnymi pałkami po głowie. Jakiś czas potem na Zachodzie ludzie z tego pokolenia opanowali rządowe stanowiska, uczelnie, media i kulturę. W PRL wciągali klej w wilgotnych piwnicach.
W komunach hippisowskich, jej uczestnicy, tworzyli prawo i wprowadzali system zasad. Nie można było spać z jednym partnerem więcej niż jedną noc, nie można było wierzyć nikomu po trzydziestce i wstrzykiwano sobie wszystko we wszystko. Czy istnieje jakakolwiek szansa, że taki człowiek wymyśli coś mądrego?
To, że Polsce w tej chwili nie grozi problem islamizacji, pod każdym względem zawdzięczamy towarzyszom z PZPR i WP – od cenzury, pałowania cudaków, zamkniętych granic po zdewastowanie gospodarki i „kulturę chama”.